Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/caelestia.na-planeta.kepno.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server865654/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 17

Nie odpowiedział. Felicity poczuła głuchy ból, jak zawsze, kiedy chodziło o córki. Kochała je rozpaczliwie i szaleńczo. Były piękne, mądre, wesołe i na tyle domyślne, żeby wiedzieć, że ojciec ich nie kocha, Stłumiła ból. Angela była opryskliwa dla Derricka. Nie miała dla niego szacunku, była nieposłuszna i jawnie się buntowała. Zupełnie jak jej ciotka, kiedy miała szesnaście lat. Ale Belinda, słodka Linnie, nadal ubóstwiała Derricka i wierzyła, że on ją kocha. Na podstawie kłamstw Felicity, stworzyła sobie obraz kochającej się rodziny i nie mogła zrozumieć zgryźliwości Angeli. Linnie miała dobre, wrażliwe serce. Które Derrick na pewno kiedyś złamie. - Powinieneś... okazywać dziewczynkom więcej zainteresowania. - Zainteresowania? - No wiesz, zabierać je do kina, bawić się z nimi. Spędzać z nimi trochę czasu, rozmawiać, interesować się nimi. Zadrżały mu nozdrza. - Nie. Nie mam zamiaru. Wiem, jakiego rodzaju zainteresowaniem mój ojciec darzył moją siostrę. Robiło mi się niedobrze. - Wypuścił kłąb dymu w stronę wanny. - To, że twój ojciec był... - Jest, Felicity, on jest pieprznięty. Zboczeniec. Nigdy nie pogodził się ze śmiercią Angie i wiesz, dlaczego. - Nie chcę tego słuchać. - Cholera! - Zaciągnął się papierosem i potrząsnął głową w chmurze dymu. - Muszę się napić. - Już masz dosyć. - Nie jesteś moją matką... - Zbladł, gdy wypowiedział te słowa. Rzadko wspominał matkę, a Felicity w ogóle nie pozwalał wymawiać imienia Lucretii. Felicity sięgnęła po wełniany złotokremowy sweter, który leżał na brzegu łóżka. - Jesteś pijany i nie możesz prowadzić, a za dziesięć minut mamy być u Alonzów. - Gówno mnie to obchodzi. Wystarczy, że mieszkamy razem i pracujemy razem. Chyba nie musimy jeszcze razem łazić na jakieś nudne spotkania. Nie mogę zrozumieć, po co mnie ciągasz na te beznadziejne imprezy. - Bo tak trzeba. - Była zmęczona brakiem ambicji męża. Ona i Derrick pochodzili z dobrych rodzin, ale ona miała wrodzony instynkt współzawodnictwa. Jeśli czegoś pragnęła, myślała tylko o tym i zmierzała prosto do celu. Była jedynym dzieckiem sędziego Caldwella i miała wszystko, czego chciała. Z wyjątkiem Derricka. Musiała się nieźle napracować, żeby go zdobyć. Raz zaszła w ciążę, ale się uparł, żeby ją przerwała. Zgodziła się, żeby go nie denerwować. Myślała, że bardziej ją pokocha. Poddała się zabiegowi, a potem tego żałowała, bo zaczął nią pomiatać. Jednak nie zerwała z nim. Jeszcze raz zaszła w ciążę, i o to jej właśnie chodziło. Szkoda, że Angie nie mogła zobaczyć, że udało jej się złapać Derricka. Teraz dalej robiła wszystko, co trzeba. Pracowała nawet kilka dni w tygodniu w biurze, żeby mieć oko na męża i Chase’a. Boże, ależ on był sprytny. Dbała też o to, żeby Derrick obracał się we właściwych kręgach społecznych i w odpowiednim towarzystwie w Prosperity i Portland. Znajomości ojca mogły jej pomóc. - Bobby Alonzo to dupek. - Derrick wrzucił papierosa do pustej szklanki. Pet zasyczał i zgasł. - Ale jest bankierem. Jego ojciec jest właścicielem kilku niezależnych banków w okolicy. - Był też najlepszym przyjacielem Jeda Bakera. - Derrick postawił szklankę na biurku. - Jed nie żyje. - Tak, ale powiedz to Bobby’emu. Cały czas mówi o nim jakby był bogiem, dlatego, że zginął pieprząc Angie. Boże, muszę się napić. Felicity straciła cierpliwość. - Skąd wiesz, co oni robili. Rozmawialiśmy o tym z tysiąc razy. Co w ciebie wstąpiło? - Wszystko. Cholera, Chase jutro wychodzi do domu i pewnie będzie chciał znowu zarządzać firmą. - To go powstrzymaj. - Nie mogę, bo kiedy się za coś zabiera, jest jak lawina. - To go wykup. - Spróbowała innego argumentu. Była zmęczona nieporadnością Derricka. - Nie sprzeda udziałów. Przynajmniej nie mnie. - Podrapał się w brodę i krzywiąc się, sięgnął po marynarkę. - Wiesz, że nie znaleźli jego matki? Wyszła ze szpitala tego dnia, kiedy umarł facet z intensywnej terapii i od tamtej pory nikt jej nie widział. Dziwne, co? - Nic nowego. Sunny McKenzie zawsze była dziwna. Chodź, bo się późnimy. Derrick prychnął z niechęcią, ale wyszedł za nią z sypialni, którą rzadko dzielili. Felicity wiedziała, że jej zwycięstwo jest pozorne. Derrick wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu. Pił coraz więcej. Podejrzewała, że znowu ją zdradza. Gdyby tylko mogła cofnąć czas... Ale nie mogła. I musiała myśleć o dziewczynkach. I, do cholery, kochała Derricka Buchanana. Kochała być jego żoną. Ale byłoby nieźle, gdyby kiedyś jej się odwzajemnił. 17

Roześmiała się gorzko. - Wierzysz w moją historię? Przestałeś już sądzić, że moje spotkanie z Watkinsem to wyłącznie konfabulacja? - Oczywiście, że ci wierzę. - Ach, czyli po prostu bawi cię robienie ze mnie idiotki i dyskredytowanie wobec innych ludzi. Zdaje się, że od jakiegoś czasu to twoja ulubiona rozrywka. - Jestem prawnikiem Chrisa. - Nie mogłeś wyrazić się jaśniej. Otworzyła drzwiczki i wsiadła, ale Beck powstrzymał ją przed zamknięciem wozu. Pochylił się nisko i rzekł z gniewem: - Chris zawierzył mi sprawy jako swojemu przedstawicielowi. Nie mogę nadużywać jego zaufania, podobnie jak ty nie możesz tego zrobić narzeczonej Danny'ego. Miałaś dziś doskonałą okazję do przedstawienia im motywu morderstwa, Sayre, ale nie zrobiłaś tego. Nie zrobiłaś, ponieważ dałaś słowo tamtej kobiecie, że nikomu nic nie powiesz. Dlaczego owe reguły mają się stosować wyłącznie do ciebie? Prawdę mówiąc, miał rację. Gdyby nie próbował chronić swojego klienta, naruszyłby etykę zawodową. To jednak, że postąpił słusznie, nie zmieniło faktu, że była na niego wściekła jak diabli. - Puść te drzwi. - Gdzie jedziesz? - Gdzie mi się spodoba. - Szarpnęła za drzwi, ale bezskutecznie. - Posłuchaj mnie, Sayre. Zapomnij, że jesteś na mnie zła i skoncentruj się na Watkinsie. Weź sobie do serca jego groźby. Nie jest zbyt inteligentny, ale to czyni go tylko bardziej niebezpiecznym. Dziś rano może nie zamierzał cię skrzywdzić, ale teraz, gdy dostarczyłaś wiadomość Rudemu, spełniłaś swoją rolę. Może wróci. Watkins nienawidzi Hoyle'ów, a ty należysz do rodziny, Sayre, czy tego chcesz, czy nie. Poza tym... - obrzucił ją wzrokiem - zwracasz na siebie uwagę. - Doskonale. A zatem będę dobrze widoczna wśród demonstrantów. Po raz drugi tego dnia Beck zaparkował na wolnym miejscu przed biurem szeryfa, tuż obok porsche Chrisa. Zgodzili się tu spotkać po lunchu, który Chris miał zjeść z Huffem w domu. Wysiadając, Beck zostawił otwarte okna w swoim wozie, chociaż nie mogło to zapobiec nagrzaniu się wnętrza i temu, że za chwilę w środku zrobi się parno. Upał był dzisiaj bezlitosny. Nawet klimatyzowane wnętrza posterunku wydawały się zawilgocone i duszne. - Hoyle jest w ostatnim pokoju po prawej - poinformował go dyżurny, Pat czy jak mu tam było. - Dzięki. Beck zapukał, a potem wszedł do pokoju z trudem mieszczącego stół i dwa plastikowe krzesła. Na jednym z nich siedział Chris. - Cześć - rzucił. - Cześć. Widziałeś się z Rudym? - Nie. Tylko z tym neandertalczykiem w recepcji. Kazał mi tutaj przyjść, powiedział, że Rudy i Scott nie wrócili jeszcze z lunchu i poprosił, żebym się rozgościł. Beck od razu wyczuł zmianę w zachowaniu się przyjaciela. Zniknął gdzieś jego sarkazm, nieodłączna część charakteru. Usiadł naprzeciwko Chrisa. - Powiesz mi, co się stało? Ten uśmiechnął się ponuro.
Starsza kobieta dygnęła przepisowo, jednak nie patrzyła na księcia, tylko na Henry'ego, którego Mark niósł na ręku.
- Czy ta mgła już całkiem opadła, a słońce wzeszło dostatecznie wysoko?
Stary kamerdyner wahał się przez chwilę. Nie powinien był wdawać się w taką rozmowę, ale mogła od tego zależeć przyszłość całego kraju. I szczęście tej dziewczyny, która mieszkała w zamku zaledwie od kilku dni, a którą wszyscy zdążyli polubić. Wniosła tu życie i radość. I być może była ich ostatnią szansą... Trudno, w tej sytuacji odstąpi od swo-ich zasad i pozwoli sobie na niedyskrecję.
powiedzieć, właśnie teraz, co kiedyś powiedziała mi Maska przy Lustrze Prawdy...
Henry zaczął wymachiwać misiem. Chyba w tej chwili nie dbał zanadto o ciocię. Właściwie nie musiał, ponieważ Mark martwił się za dwóch.
Pijak i Mały Książę, bez zbędnej wylewności, pożegnali się ciepło i serdecznie. Czuli się przyjaciółmi. Na pytanie
- Stoję na żwirze - odparł. - Ale nie polecam, to dobre dla fakira. Nie mam pojęcia, jak Tammy to wytrzymuje. A tak w ogóle to dzień dobry.
W tym momencie coś ją dziwnie ścisnęło w żołądku. A jeśli oni wcale się nie pomylili? Jeśli naprawdę nie chodzi o żadną inną Dexter, tylko właśnie o nią?
- Nie złapiesz go, nie masz szans. Musiałabyś być dużo ładniejsza.
Mark uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, dla którego przeleciała przez pół świata.
Mark z trudem panował nad sobą. Najpierw przez całe miesiące nikt się dzieckiem nie interesuje, a teraz, gdy on chce mu zapewnić wszystko, co najlepsze, nagle jakaś obca kobieta zaczyna stroić fochy!
miała też być niespodzianka dla ciebie, ale powiem ci już teraz. Otrzymałem to ziarenko od mojego Uśmiechu
- Przecież nie odmówię mu pomocy.

Trzeba było coś zrobić z bronią. Diaz nie zniszczył pistoletów,

- Nie, nie wszyscy Poszukiwacze Szczęścia stają się pijakami. Mądrzy Poszukiwacze znajdowali szczęście, choć nie
Chris odchylił się i oparł ramiona o oparcie kanapy, jakby zachęcając Becka do dalszej przemowy. Merchant wstał i zaczął chodzić po pokoju. - W tamtych czasach robotnicy pracowali na dwóch dziesięciogodzirmych zmianach, z czterogodzinną przerwą między nimi na przeglądy techniczne i tak dalej. Huff chciał to zmienić. Przejść na trzy ośmiogodzinne zmiany, eliminując czas na inspekcje i naprawy. To było przedmiotem sporu między nim a Hallserem. - Hallser był przedstawicielem robotników - powiedział Chris. - Był typem działacza. Wszyscy go lubili, nawet Huff. Problem z panem Hallserem polegał na tym, że zbyt poważnie potraktował swoją rolę. Myślę sobie, że przez cały ten czas mógł nawet być agentem związków zawodowych, wysłanym na przeszpiegi. - Huff podjął decyzję na temat nowych zmian i nikt nie potrafił go od tego odwieść - ciągnął Beck. - W hali nie było wtedy nikogo poza Hallserem, który pracował przy piaskarce. Huff zaczął się z nimi spierać. Wreszcie wepchnął Hallsera do maszyny, włączył ją, a ty wszystko widziałeś. Hallsera prawie przecięło na pół. Widziałeś to, prawda, Chris? - Jak mogłem to widzieć, skoro mnie przy tym nie było? - Huff powiedział mi, że byłeś. Chris wydawał się zaskoczony tym oświadczeniem. - Naprawdę? Cóż, nawet jeśli byłem, niczego nie widziałem. - Przekręcił głowę na bok i popatrzył uważnie na Becka. - Dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy i czemu jesteś tym tak zdenerwowany? - Każdy prawnik chciałby, żeby jego klient okazał się niewinny. - Wątpię w to. Gdyby wszyscy ludzie byli niewinni, nie miałbyś pracy. Właściwie to czuję ulgę, że wreszcie się dowiedziałeś o Iversonie. Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic, inaczej jak moglibyśmy sobie zaufać? - Nie zaufałeś mi w sprawie zaręczyn Danny'ego. - To prawda. Że też musiałem się wygadać. - Wasz problem nie polegał wyłącznie na pobożności tej młodej kobiety. Chodziło o to, że Danny chciał się wyspowiadać. Chris przeklął pod nosem. - Zamierzał wypaplać Jezusowi i całemu światu o tym, co stało się z Iversonem. - Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza w twojej sprawie? - Sprawie? Jakiej sprawie? Nie ma już żadnej sprawy, Beck. Pamiętasz uniżone przeprosiny Wayne'a Scotta za to, że mnie podejrzewał? Gdybym miał na palcu pierścień, niechybnie by go ucałował. - Miałeś doskonały motyw, żeby zabić brata. Chris potrząsnął głową i roześmiał się cicho. - Uważasz, że to ja zabiłem Danny'ego? - spytał. - Zrobiłeś to? - Mam alibi, pamiętasz? Słodka Lila. - Zrobiłeś to?! - huknął Beck. - Nie, Beck. Nie zrobiłem. Chris uśmiechał się, gdy zadzwonił jego telefon. Odebrał go i po chwili skrzywił się niemiłosiernie. - O co chodzi, George? - Przez chwilę słuchał swojego rozmówcy, - Teraz? Ile czasu nam to zajmie? Dobrze - odparł niechętnie. - Zaraz zejdę - z tymi słowy zakończył rozmowę. - George denerwuje się perspektywą poniedziałkowej inspekcji. Chce, żebym spojrzał na pasek klinowy
zrobił się niewielki przeciąg i prawdopodobnie kilka kartek z leżącego na parapecie listu wyfrunęło za okno.

- Masa czasu. Dwadzieścia jeden lat panowania ci nie wystarczy?

zdzielić porządnie Ripa za to, że był takim głupim dupkiem. To z
odjazd na punkcie Pancho Villi*; zanim zjechali do miasta, Page była
wiele energii zabierało jej utrzymywanie się przy życiu.

- Zrobię, jak pani sobie życzy, ale nawet nie chcę my¬śleć, co powie Jego Wysokość, kiedy się dowie...

Powiedziała mu, na którym moście granicznym się spotkają i o
Całkiem nieźle w interesach. Przed czterema laty przeprowadzili się
- Jest Meksykaninem.