Roześmiała się gorzko. - Wierzysz w moją historię? Przestałeś już sądzić, że moje spotkanie z Watkinsem to wyłącznie konfabulacja? - Oczywiście, że ci wierzę. - Ach, czyli po prostu bawi cię robienie ze mnie idiotki i dyskredytowanie wobec innych ludzi. Zdaje się, że od jakiegoś czasu to twoja ulubiona rozrywka. - Jestem prawnikiem Chrisa. - Nie mogłeś wyrazić się jaśniej. Otworzyła drzwiczki i wsiadła, ale Beck powstrzymał ją przed zamknięciem wozu. Pochylił się nisko i rzekł z gniewem: - Chris zawierzył mi sprawy jako swojemu przedstawicielowi. Nie mogę nadużywać jego zaufania, podobnie jak ty nie możesz tego zrobić narzeczonej Danny'ego. Miałaś dziś doskonałą okazję do przedstawienia im motywu morderstwa, Sayre, ale nie zrobiłaś tego. Nie zrobiłaś, ponieważ dałaś słowo tamtej kobiecie, że nikomu nic nie powiesz. Dlaczego owe reguły mają się stosować wyłącznie do ciebie? Prawdę mówiąc, miał rację. Gdyby nie próbował chronić swojego klienta, naruszyłby etykę zawodową. To jednak, że postąpił słusznie, nie zmieniło faktu, że była na niego wściekła jak diabli. - Puść te drzwi. - Gdzie jedziesz? - Gdzie mi się spodoba. - Szarpnęła za drzwi, ale bezskutecznie. - Posłuchaj mnie, Sayre. Zapomnij, że jesteś na mnie zła i skoncentruj się na Watkinsie. Weź sobie do serca jego groźby. Nie jest zbyt inteligentny, ale to czyni go tylko bardziej niebezpiecznym. Dziś rano może nie zamierzał cię skrzywdzić, ale teraz, gdy dostarczyłaś wiadomość Rudemu, spełniłaś swoją rolę. Może wróci. Watkins nienawidzi Hoyle'ów, a ty należysz do rodziny, Sayre, czy tego chcesz, czy nie. Poza tym... - obrzucił ją wzrokiem - zwracasz na siebie uwagę. - Doskonale. A zatem będę dobrze widoczna wśród demonstrantów. Po raz drugi tego dnia Beck zaparkował na wolnym miejscu przed biurem szeryfa, tuż obok porsche Chrisa. Zgodzili się tu spotkać po lunchu, który Chris miał zjeść z Huffem w domu. Wysiadając, Beck zostawił otwarte okna w swoim wozie, chociaż nie mogło to zapobiec nagrzaniu się wnętrza i temu, że za chwilę w środku zrobi się parno. Upał był dzisiaj bezlitosny. Nawet klimatyzowane wnętrza posterunku wydawały się zawilgocone i duszne. - Hoyle jest w ostatnim pokoju po prawej - poinformował go dyżurny, Pat czy jak mu tam było. - Dzięki. Beck zapukał, a potem wszedł do pokoju z trudem mieszczącego stół i dwa plastikowe krzesła. Na jednym z nich siedział Chris. - Cześć - rzucił. - Cześć. Widziałeś się z Rudym? - Nie. Tylko z tym neandertalczykiem w recepcji. Kazał mi tutaj przyjść, powiedział, że Rudy i Scott nie wrócili jeszcze z lunchu i poprosił, żebym się rozgościł. Beck od razu wyczuł zmianę w zachowaniu się przyjaciela. Zniknął gdzieś jego sarkazm, nieodłączna część charakteru. Usiadł naprzeciwko Chrisa. - Powiesz mi, co się stało? Ten uśmiechnął się ponuro. Starsza kobieta dygnęła przepisowo, jednak nie patrzyła na księcia, tylko na Henry'ego, którego Mark niósł na ręku. - Czy ta mgła już całkiem opadła, a słońce wzeszło dostatecznie wysoko? Stary kamerdyner wahał się przez chwilę. Nie powinien był wdawać się w taką rozmowę, ale mogła od tego zależeć przyszłość całego kraju. I szczęście tej dziewczyny, która mieszkała w zamku zaledwie od kilku dni, a którą wszyscy zdążyli polubić. Wniosła tu życie i radość. I być może była ich ostatnią szansą... Trudno, w tej sytuacji odstąpi od swo-ich zasad i pozwoli sobie na niedyskrecję. powiedzieć, właśnie teraz, co kiedyś powiedziała mi Maska przy Lustrze Prawdy... Henry zaczął wymachiwać misiem. Chyba w tej chwili nie dbał zanadto o ciocię. Właściwie nie musiał, ponieważ Mark martwił się za dwóch. Pijak i Mały Książę, bez zbędnej wylewności, pożegnali się ciepło i serdecznie. Czuli się przyjaciółmi. Na pytanie - Stoję na żwirze - odparł. - Ale nie polecam, to dobre dla fakira. Nie mam pojęcia, jak Tammy to wytrzymuje. A tak w ogóle to dzień dobry. W tym momencie coś ją dziwnie ścisnęło w żołądku. A jeśli oni wcale się nie pomylili? Jeśli naprawdę nie chodzi o żadną inną Dexter, tylko właśnie o nią? - Nie złapiesz go, nie masz szans. Musiałabyś być dużo ładniejsza. Mark uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, dla którego przeleciała przez pół świata. Mark z trudem panował nad sobą. Najpierw przez całe miesiące nikt się dzieckiem nie interesuje, a teraz, gdy on chce mu zapewnić wszystko, co najlepsze, nagle jakaś obca kobieta zaczyna stroić fochy! miała też być niespodzianka dla ciebie, ale powiem ci już teraz. Otrzymałem to ziarenko od mojego Uśmiechu - Przecież nie odmówię mu pomocy.
- Nie, nie wszyscy Poszukiwacze Szczęścia stają się pijakami. Mądrzy Poszukiwacze znajdowali szczęście, choć nie Chris odchylił się i oparł ramiona o oparcie kanapy, jakby zachęcając Becka do dalszej przemowy. Merchant wstał i zaczął chodzić po pokoju. - W tamtych czasach robotnicy pracowali na dwóch dziesięciogodzirmych zmianach, z czterogodzinną przerwą między nimi na przeglądy techniczne i tak dalej. Huff chciał to zmienić. Przejść na trzy ośmiogodzinne zmiany, eliminując czas na inspekcje i naprawy. To było przedmiotem sporu między nim a Hallserem. - Hallser był przedstawicielem robotników - powiedział Chris. - Był typem działacza. Wszyscy go lubili, nawet Huff. Problem z panem Hallserem polegał na tym, że zbyt poważnie potraktował swoją rolę. Myślę sobie, że przez cały ten czas mógł nawet być agentem związków zawodowych, wysłanym na przeszpiegi. - Huff podjął decyzję na temat nowych zmian i nikt nie potrafił go od tego odwieść - ciągnął Beck. - W hali nie było wtedy nikogo poza Hallserem, który pracował przy piaskarce. Huff zaczął się z nimi spierać. Wreszcie wepchnął Hallsera do maszyny, włączył ją, a ty wszystko widziałeś. Hallsera prawie przecięło na pół. Widziałeś to, prawda, Chris? - Jak mogłem to widzieć, skoro mnie przy tym nie było? - Huff powiedział mi, że byłeś. Chris wydawał się zaskoczony tym oświadczeniem. - Naprawdę? Cóż, nawet jeśli byłem, niczego nie widziałem. - Przekręcił głowę na bok i popatrzył uważnie na Becka. - Dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy i czemu jesteś tym tak zdenerwowany? - Każdy prawnik chciałby, żeby jego klient okazał się niewinny. - Wątpię w to. Gdyby wszyscy ludzie byli niewinni, nie miałbyś pracy. Właściwie to czuję ulgę, że wreszcie się dowiedziałeś o Iversonie. Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic, inaczej jak moglibyśmy sobie zaufać? - Nie zaufałeś mi w sprawie zaręczyn Danny'ego. - To prawda. Że też musiałem się wygadać. - Wasz problem nie polegał wyłącznie na pobożności tej młodej kobiety. Chodziło o to, że Danny chciał się wyspowiadać. Chris przeklął pod nosem. - Zamierzał wypaplać Jezusowi i całemu światu o tym, co stało się z Iversonem. - Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza w twojej sprawie? - Sprawie? Jakiej sprawie? Nie ma już żadnej sprawy, Beck. Pamiętasz uniżone przeprosiny Wayne'a Scotta za to, że mnie podejrzewał? Gdybym miał na palcu pierścień, niechybnie by go ucałował. - Miałeś doskonały motyw, żeby zabić brata. Chris potrząsnął głową i roześmiał się cicho. - Uważasz, że to ja zabiłem Danny'ego? - spytał. - Zrobiłeś to? - Mam alibi, pamiętasz? Słodka Lila. - Zrobiłeś to?! - huknął Beck. - Nie, Beck. Nie zrobiłem. Chris uśmiechał się, gdy zadzwonił jego telefon. Odebrał go i po chwili skrzywił się niemiłosiernie. - O co chodzi, George? - Przez chwilę słuchał swojego rozmówcy, - Teraz? Ile czasu nam to zajmie? Dobrze - odparł niechętnie. - Zaraz zejdę - z tymi słowy zakończył rozmowę. - George denerwuje się perspektywą poniedziałkowej inspekcji. Chce, żebym spojrzał na pasek klinowy zrobił się niewielki przeciąg i prawdopodobnie kilka kartek z leżącego na parapecie listu wyfrunęło za okno.
zdzielić porządnie Ripa za to, że był takim głupim dupkiem. To z odjazd na punkcie Pancho Villi*; zanim zjechali do miasta, Page była wiele energii zabierało jej utrzymywanie się przy życiu.
Powiedziała mu, na którym moście granicznym się spotkają i o Całkiem nieźle w interesach. Przed czterema laty przeprowadzili się - Jest Meksykaninem.
- Bo wśród tych róż nie było ciebie. Ty jesteś... - Nie, zostanę w hotelu. Proszę przyjechać po mnie i chłopca jutro o jedenastej rano. Lecimy o drugiej po po¬łudniu. - Na szczęście? - powtórzyła powątpiewająco. - Dzień dobry - powiedział uprzejmie Mały Książę, lecz nie spodziewał się odpowiedzi. - O sobie. Tylko i wyłącznie. - Nie wiem, o czym Wasza Wysokość mówi – odparł z niewzruszoną twarzą Dominik, co tylko utwierdziło księ¬cia w podejrzeniach. - Przyjechałeś, żebym podpisała papiery i zrzekła się praw do Henry'ego?